W myśl hasła „w zdrowym ciele zdrowy duch” postanowiliśmy na koniec sezonu wakacyjnego uaktywnić się fizycznie na świeżym powietrzu. Wybraliśmy do tego celu przejażdżkę pojazdami Lokalnej Kolei Drezynowej w Regulicach. Działa ona na krótkim odcinku nieczynnej obecnie linii kolejowej nr 103 z Trzebini do Wadowic, otwartej w 1899 roku. Jest to jedyna tego rodzaju atrakcja w województwie małopolskim. Oprócz walorów sportowych posiada ona wart odnotowania aspekt krajoznawczy, gdyż przejazd rowerowymi drezynami pozwala cieszyć się malowniczym krajobrazem i bujną o tej porze roku szatą roślinną. Świat fauny reprezentowało kilka saren, które ukazały się nam na końcowym odcinku trasy. Podczas kilku postojów od prowadzących kawalkadę pojazdów mogliśmy usłyszeć historię „stotrójki” oraz informacje o znajdujących się przy trasie wychodniach wapieni jurajskich, źródełku triasowym, a także lokalnej winnicy i wznoszącym się na jednym ze wzgórz klasztorze oo. Bernardynów.
Tam udaliśmy się pieszo po powrocie do zabytkowej stacji „Regulice”, trenując na trekkingowym szlaku inne grupy mięśni. W początkowej fazie podejścia po porośniętym lasem zboczu trzeba się było nieco przedzierać przez zarośla i wyszukiwać alternatywy dla miejscami błotnistej ścieżki. Wytrwałość została jednak nagrodzona sowicie pięknym widokiem na jaśniejące w słońcu, wśród listowia zabudowania klasztorne.
Nawiązująca do toskańskiej pustelni Alverno (to tam św. Franciszek z Asyżu otrzymał stygmaty) nazwa Alwernia określała pierwotnie klasztor ufundowany przez kasztelana wojnickiego Krzysztofa Korycińskiego w 1616 roku dla franciszkanów obserwantów, czyli bernardynów. Dopiero później przeszła na powstałą w jego pobliżu osadę – dzisiejsze miasto. Fundacja klasztoru była pokłosiem wizyty kasztelana we Włoszech, a wybór miejsca zainspirowany podobieństwem topografii toskańskiego pierwowzoru do tutejszego wzgórza. Ten kontekst wyjaśnia też, dlaczego bernardyńska świątynia nosi wezwanie Stygmatów św. Franciszka. Przekraczając klasztorną bramę, stąpaliśmy po śladach goszczących niegdyś w jego murach królów Jana III Sobieskiego i Stanisława Augusta, a także ukrywającego się tu w 1943 roku rotmistrza Witolda Pileckiego.
Niezwykłym skarbem świątyni jest umieszczony w bocznej kaplicy cudami słynący wizerunek Ecce Homo. Jak chce tradycja, obraz stanowił pierwotnie własność ostatniego cesarza Bizancjum Konstantyna XII i – zanim znalazł się w Alwerni – przeszedł przez ręce sułtanów tureckich, cesarzy z dynastii Habsburgów, a w końcu proboszcza z pobliskich Babic, który podarował go klasztorowi w 1686 roku. Korzystając z tego, że zamknięta zazwyczaj krata akurat w czasie naszej wizyty była otwarta, a na dodatek wnętrze oświetlone na okoliczność wymiany dekoracji kwiatowej, weszliśmy do środka na chwilę modlitwy i aby podziwiać wystrój kaplicy.
Wśród licznych elementów wyposażenia kościoła naszą uwagę zwrócił wizerunek Matki Bożej Alwernijskiej, a także figura brodatego świętego (z długimi niemal do samej ziemi, siwymi włosami) w jednym z bocznych ołtarzy. Po krótkiej kwerendzie okazało się, że to św. Onufry, który wedle legendy miał 60 lat spędzić samotnie na pustyni, będąc odwiedzanym jedynie przez anioła przynoszącego mu co niedzielę komunię świętą. Ten czczony szczególnie na Wschodzie pustelnik jest patronem osób poszukujących współmałżonka.
W drodze powrotnej zwiedziliśmy kościół parafialny pod wezwaniem świętego Marcina i świętej Małgorzaty w miejscowości Poręba Żegoty. Ciekawostkę stanowią w nim dwa późnobarokowe ołtarze z czarnego wapienia dębnickiego, zaprojektowane przez wybitnego architekta Francesco Placidiego, a sprawione pierwotnie dla katedry wawelskiej. Przeniesiono je tutaj na przełomie XIX i XX wieku, gdy podczas renowacji katedry usunięto niektóre elementy jej wyposażenia. W jednym z nich znajduje się obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem w srebrnej sukience i złoconych koronach wykonanych na początku XVIII stulecia, a użytych wtórnie do wizerunku namalowanego 200 lat później.
Ostatnim punktem wyprawy był przystanek w leżących prawie u wrót Krakowa Liszkach. Nazwa tej znaczącej wsi, znanej ze swoich wyrobów wędliniarskich oraz słodkich bułeczek, tzw. kukiełek, pochodzi być może albo od grzybów zwanych inaczej kurkami, albo też od skórek lisów dostarczanych w dawnych czasach przez mieszkańców jako danina Opactwu Benedyktynów w Tyńcu. Ta druga etymologia zdaje się mieć potwierdzenie w nazwie wzgórza na granicy Liszek i sąsiedniego Kaszowa, zwanego dziś łysą, a niegdyś lisią górą. Do tutejszego kościoła pw. św. Mikołaja i św. Jana Kantego mogliśmy najpierw zaglądnąć jedynie przez szybkę w drzwiach, ale za drugim podejściem – po bezskutecznej niestety już o tak późnej porze dnia próbie zakupu „kukiełek” – podwoje stały otworem. Dane nam więc było nawiedzić łaskami słynący obraz Matki Bożej Lisieckiej – Pocieszycielki Strapionych. Według legendy podarował go sam św. Jan Kanty w podzięce za poczęstunek otrzymany od pracujących przy sianokosach mieszkańców.
Relacja: Monika, Stanisław
Zdjęcia: Monika, Stanisław, Agnieszka, Beata