Kolejna zespołowa wyprawa górska Grupy 33 należy już do historii. W minioną sobote wybraliśmy się na Babią Górę, zwaną Matką Niepogód, co na szczęście tym razem się nie sprawdziło, bo Babia była w dobrym humorze i nawet od czasu do czasu słonecznie się uśmiechała.
Zbiórka została zwołana na godz. 7.45. Ciężko jest wstawać wcześnie w sobotnie poranki, ale dla maruderów, klasycznych sów, spóźnialskich czy też innych nocnych marków, czekały słodkie nagrody pocieszenia w postaci czekolad ufundowanych przez księdza Jana, który sam również znalazł się w tym niechlubnym gronie. Jak się okazało, upominki te miały aspekt biblijny - wręczane ze słowami „ostatni będą pierwszymi” zapewne miały być zachętą, by być pierwszymi na następnej zbiórce.
Po skompletowaniu składu wsiedliśmy do naszego pojazdu. Jeszcze bus dobrze nie ruszył, ledwo odmówiliśmy modlitwę i wezwaliśmy wstawiennictwa naszych patronów, a już zaczęliśmy planować następną wyprawę! Trzeba przyznać, że apetyt na wojaże mamy nieposkromiony i chyba przestajemy nad sobą panować…
Kiedy już szczęśliwie dotarliśmy do stóp Babiej Góry, zgodnie z tradycją, pojawiły się bułeczki mamy Izy, które pochłonęliśmy w oka mgnieniu. Tu przesyłamy mamie Izy serdeczne pozdrowienia i nieśmiało polecamy się jej pamięci na przyszłość.
Ruch turystyczny na Babiej tej soboty był spory - do natężenia w dużej mierze przyczyniliśmy się my, a jego prędkość podkręcali biegacze biorący udział w maratonie „6xBabia”. Niektórzy z nas patrzyli na sportowców z podziwem, inni łypali zazdrośnie… jeszcze inni nie widzieli w całym przedsięwzięciu żadnego sensu. Ilu biegłych, tyle opinii.
Choć nie sprintem, tylko marszem, wspinaliśmy się sprawnie i szybko. Ale nie gardziliśmy też urokliwymi miejscami postoju, dzięki czemu udało nam się zebrać wszystkich w jednym miejscu dla zrobienia grupowej fotki, którą wykonał - zwerbowany uśmiechem Diany i nagrodzony czekoladowym cukierkiem - przygodny turysta.
Już mieliśmy się rozproszyć w celu dalszej wędrówki, gdy okazało się, że jednak nie jesteśmy wszyscy w komplecie i całość operacji trzeba było powtórzyć. Ale zdjęć nigdy dosyć, wszyscy jesteśmy piękni i młodzi i trzeba to jak najczęściej uwieczniać!
Postronny obserwator mógłby pomyśleć, że zabrakło nam sił na 20 metrów przed szczytem, bo tam zrobiliśmy nasz ostatni postój przed ostatecznym zdobyciem góry. Nic bardziej mylnego! Zatrzymaliśmy się po prostu na modlitwę różańcową.
Na szczycie było bardzo wietrznie, dlatego postanowiliśmy czym prędzej zająć się schodzeniem. Stąpanie po ruchomych zdradliwych kamyczkach, a raczej kamieniach - to była całkiem niezła zabawa. Tym bardziej, że nad naszym bezpieczeństwem czuwały silne męskie pomocne dłonie.
Każdy we własnym tempie schodził do naszego następnego celu: schroniska na Markowych Szczawinach, gdzie pochłonęliśmy wspólnymi siłami 11 żurków, 3 rosoły i 5 kapuśniaków.
Przyjemne chwile nie mogły jednak trwać w nieskończoność i trzeba było wyruszyć w ostatni już etap naszej wędrówki. Po drodze - jak to mawia Iza - na chwilę szlak nas opuścił. Ale jest to nasza grupowa tradycja i nikt się już chyba specjalnie temu nie dziwi. Takie zbłądzenie może być okazją do zawierania nowych znajomości, np. ze strażą parku albo innymi zabłąkanymi turystami (w ten sposób można nawet poznać przyszłego męża). Tak więc same plusy.
W komplecie i dumni z siebie dotarliśmy do naszego busa, w którego sprawnie się zapakowaliśmy łapiąc ostatnie łyki świeżego górskiego powietrza. Droga powrotna minęła nam szybko - na modlitwie i wspólnych rozważaniach, choć gdyby się dobrze rozejrzeć, można by dostrzec różnych podsypiających ukradkiem osobników.
Tak oto szczęśliwie wróciliśmy do Krakowa.
Wycieczką na Babią otworzyła się nowa epoka w dziejach aktywności turystycznej Grupy 33 - to była nasza pierwsza wycieczka zagraniczna, albowiem jedną nogą udało nam się być na Słowacji. Ale ten nieśmiały pierwszy krok to z pewnością wstęp do czegoś większego!
Zatem do zobaczenia znów na górskim szlaku!
Zdjęcia udostępniły Iza, Diana i Magda
Relacjonowała Ania