Po uczcie szabatowej przyszła pora na ucztę weselną. Odbyła się ona w styczniu w rejonie tyskim. Zostali na nią zaproszeni małżonkowie, bo jak bez nich mogłoby się odbyć wesele;)
W czasach Jezusa Żydzi uważali małżeństwo za związek oparty na kontrakcie. Była to zawierająca konkretne warunki umowa między małżonkami i ich rodzinami. Po zakończeniu negocjacji kontraktu ślubnego następowały zaręczyny. Sam ślub często odbywał się nawet rok później. W tym czasie matka uczyła przyszłą pannę młodą wszystkiego co powinna umieć dobra żona, a sama narzeczona kompletowała garderobę, kosmetyki i biżuterię. Z kolei przyszły pan młody przygotowywał mieszkanie dla swojej nowej rodziny oraz salę weselną. Gdy już wszystko było gotowe, pan młody wraz z przyjaciółmi wyruszał procesją weselną do domu panny młodej, by ją przejąć w prawne i fizyczne posiadanie. W procesji powrotnej kierującej się na salę weselną, pannie młodej towarzyszyły druhny, które niosły świece jako, że był już wieczór i było ciemno. Do tego obrazu nawiązuje Jezus w przypowieści o pannach mądrych i głupich. One tak samo, jak panna młoda nie wiedziały dokładnie kiedy przyjdzie oblubieniec. Gdy procesja przybywała do sali weselnej, zaczynała się feta. W starożytności wesele było raczej przypieczętowaniem kontraktu, a nie ceremonią religijną. Uczta weselna trwała przez cały tydzień i była wielkim wydarzeniem w życiu rodziny, sąsiadów i przyjaciół. Gości było bardzo dużo, a jedynym warunkiem uczestnictwa w weselu był strój odświętny. O tym też czytamy w Ewangeliach.
U nas nie było procesji weselnej. Ale przygotowań do tej uczty było sporo. W sali weselnej ustawiliśmy stół w kształcie litery U. Na jego czele zasiedli małżonkowie: Ania i Łukasz, Edyta i Darek, Ela i Gabryś oraz Agnieszka, której mąż został w domu, żeby opiekować się dziećmi. Do tego towarzystwa załapał się jeszcze Zbyszek, który pełnił rolę starosty weselnego. Zgodnie z żydowskim zwyczajem osobno siedzieli mężczyźni i osobno kobiety.
W weselnym jadłospisie najważniejsze miejsce zajmował placek weselny oraz wino. Ale po kolei, bo potraw było dużo… Najpierw była modlitwa, a zaraz po niej jedliśmy chleb jęczmienno-pszenny, łamiąc go. Chleb tradycyjnie upiekła dla nas Helena. Potem była potrawka z cielęcych żeberek z mieszanką przypraw korzennych przygotowana przez Kasię oraz kurczak z glazurą z grantów autorstwa Ani. Do tego były jeszcze ogórki duszone z koprem, które zrobiły Helena i Edyta. Chyba większość z nas pierwszy raz w życiu jadła duszone zielone ogórki, a przecież to takie smaczne i proste danie do zrobienia. Karol i Jacek przygotowali dipy migdałowe, w których maczaliśmy surowe marchewki i ogórki.
Przy stole zwykle usługiwały tylko kobiety, ale Stasiu - jako gentelman - postąpił wbrew tej zasadzie. W tym czasie ks. Tomek kazał nam mówić komplementy parom młodym (tak jak to było w zwyczaju na żydowskim weselu), a Zbyszek rozlewał wino. I w końcu dotarliśmy do słodkości. Na pierwszy ogień poszły placki weselne, które upiekli: Dominika z Darkiem oraz Iwona. Zgodnie z tradycją były one rozbijane na głowie panny młodej, co miało zapewnić jej płodność. Dalej były pączki ślubne - także dzieło Dominiki i Darka. Karol zaskoczył nas totalnie, bo sam upiekł słodkie chlebki. Maczaliśmy je oraz placki weselne w dipie miodowo-cytrynowym przygotowanym przez Iwonę. Były jeszcze przegryzki: rodzynki, pistacje, migdały, melony, oliwki… Towarzyszyła nam muzyka żydowska i w pewnym momencie Panowie, po usilnych namowach Pań, ruszyli do kółeczka, żeby razem zatańczyć. Musieli tańczyć sami, gdyż kobiety w tych czasach nie mogły tego czynić.
Zabawy było co niemiara. Najedliśmy się też bardzo. W tym kontekście wszystko było tak jak na „naszych” weselach. Ale patrząc dalej jak wyglądało wesele w czasach Jezusa, wyraźnie widać jaką rewolucję zrobił Pan Jezus budując całkiem inaczej swoje relacje z kobietami. On „zburzył mur” rozdzielający mężczyznę i kobietę - podobnie jak Żyda i Greka, niewolnika i człowieka wolnego. I taką postawę Jezusa wobec kobiet przyjął Kościół.
Relację napisała Kasia z rejonu tyskiego